sobota, 17 października 2015

Info dnia

Jeśli trafiłeś/aś na tą stronę z bloga jakiegokolwiek innego wymieńca - wiedz, że ten adres jest nieaktualny, lecz w dalszym ciągu działam czynnie pod:

wtorek, 29 września 2015

ZMIANA ADRESU BLOGA

Częstsze posty i zmiana perspektywy, o.

http://ulawusa.blogspot.com/
http://ulawusa.blogspot.com/
http://ulawusa.blogspot.com/

środa, 23 września 2015

Sportowcy i ja

Piąty wtorek w amerykańskiej szkole był kolejnym (prawie) zwykłym dniem. 
Na psychologii rysowaliśmy osłonki mielinowe, dendryty i hipokampy.
Na hiszpańskim odgrywaliśmy wyreżyserowane scenki z latynoskich telenoweli.
Na historii US wypełnialiśmy pliki informacyjne o imigrantach w 1800 roku.
Na angielskim pisaliśmy test z literatury kolonialnej i kultury indiańskiej.
Na biotechnologii przedstawialiśmy prezentacje o komórkach macierzystych i klonowaniu.
Na biologii czekał nas quiz o enancjomerach, chemii organicznej i grupach funkcyjnych.
Na teatrze pracowaliśmy nad własnymi projektami do wystawienia za dwa tygodnie.

Dzisiejszą anomalią był pierwszy trening Cross Country, na którym (po miesiącu) się pojawiłam. Czuję się zobowiązana wszech i wobec oświadczyć, iż nie pamiętam kiedy ostatnio się tak zmęczyłam. Prawdopodobnie dwa lata temu w szkole sportowej na treningach przygotowawczych do Mistrzostw Dolnego Śląska. Na zajęciach jest około 40 osób, z czego co najmniej 20 ma aparycję zawodowych sportowców(he) i biega pod nazwą "Varsity". Wszyscy mają za sobą miesiąc(właściwie - sześć lat) codziennych, wycieńczających treningów, więc czuję, że jestem trochę "w plecy". 

Jeśli ktoś z was kiedyś biegał w przełajach; znacie ten moment, kiedy nogi odmawiają Ci posłuszeństwa, Twoja twarz jest tak gorąca, że parzy, zastanawiasz się czy na pewno nie brałeś jeszcze kąpieli, bo przecież jesteś cały mokry I W TYM MOMENCIE dostrzegasz twarz drugiej, biegnącej osoby, która zdaje się dosłownie siedzieć w Twojej głowie? Uśmiech w takiej sytuacji wyraża, z ręką na sercu, więcej niż tysiące tysięcy słów.

Dixit, czyli pochodnia na morzu jako złudna nadzieja.
Czym jest Dixit? Film, serial, piosenka? Nie! Dixit to przyjazna gra planszowo-karciana, która tak bardzo przypadła mi do gustu, że zdecydowałam się o niej napisać. Nie jestem największą fanką tego rodzaju spędzania czasu, bo w większości kojarzy mi się on, najzwyczajniej, z nudą. Dixit wymaga kreatywnego myślenia i świdrowania głów współgraczy, co czyni tą grę niezależną od "zasad", przeważnie mnie nudzących. Rozegrałam jedną rundę z hostmum, hostsis i (wklej imię, dalej mam z tym problemy). Polecam!


Na koniec kilka tekstów jednego z najlepszych nauczycieli w układzie planetarnym: 

- I should have been fired.- Why so?- I say inappropriate things.
- Generally, liver does a lot of things, kids. It's like a MacGyver of organs. 
- *presenting power point stuff* What time is it? I don't wanna talk anymore.  
- Look at these marvelous example of goofy monkeys; they look exactly like my second period's freshmen class!
- I'm gonna let you listen to psychodelic rock today. 
- Hey Jenn, you're from New Mexico, right? Did you have something alive in your garden or just kept saying "let's make some rocks wet today"? 
- You know what? My little baby boo started to grow! He got married yesterday! 
- I'm gonna tell you a joke, which clarifies polar compounds' nature. "I'm dissolving!" says a drowning, white bear. "Bears are insoluble" answers the brown one. "It's easy for you to say - you're not polar!". 
- Ya know, Buckminsterfullerene and stuff. 


  




niedziela, 20 września 2015

Madhouse!

Na nocowanie grupy teatralnej spóźniłam się pół godziny, ale na szczęście nie ominęło mnie nic szczególnie ważnego. Obiektywnie oceniam swój czas jako względnie dobry, bo zdarza mi się przybywać na tego rodzaju wydarzenia dużo później. Nigdy celowo. Tym razem zawadził bunt nawigacji w telefonie, która zdecydowała się poprowadzić nas (mnie i hdad) pod niewłaściwy numer. Pomijam fakt, że o spóźnieniu zadecydowała głównie moja długa kąpiel, pakowanie i szykowanie. Kto by tam o tym pamiętał, he.

Z chęcią zasypałabym was górą wspaniałych zdjęć ze spotkania, które zapewne byłyby bardzo ciekawe... Gdyby istniały. Otóż to, mam może dwie fotki z samego początku! Dlaczego? Po pojawieniu się ostatnich niedobitków odłożyliśmy wszelkie urządzenia elektroniczne do wielkiego kartonu z napisem "Don't touch". Przez cały wieczór(noc) obowiązywał bezwzględny zakaz używania telefonów co by się nie rozpraszać i przywiązywać 100% uwagi do każdej aktywności. 

Było nas około 25 osób(uczniów) i dwójka nauczycieli(teatr i grupa techniczna). Większość z nich zna się od ładnych paru lat i nie było to ich pierwsze tego rodzaju spotkanie. Zaczęliśmy od przedstawiania się, dokładnego wyjaśniania swojej roli(lub funkcji) w sztuce i indywidualnej charakterystyki postaci. Później był lunch i kilka innych "zapoznawczych" aktywności.  Pierwszym "właściwym" punktem programu była reżyserka sztuki pod tytułem "Romeo i Julia w 10 minut".  Ponad 2 godziny - w 10 minut, ach tak. Jak sobie poradziliśmy? Długa, zawierająca sporo wątków, pełna złości wypowiedź była zamieniana w donośne "GHRGHYY", a wielolinijkowy, apostroficzny monolog Lady Capulet w "She's dead, man". Wyszło nam to całkiem nieźle,  a wiele osób popłakało się ze śmiechu (w tym ja).

Kolejne zadanie(a) wiązało się z podziałem na kilkuosobowe, celowo dobrane przez Ms.Koske grupy. Mi przypadli Monica, Maddie, Cameron, Brynn i (tu wklej imię). Zdaję sobie sprawę, że nikt z czytających nie ma zielonego pojęcia o kim mówię, więc załóżmy, że to informacja dla mnie. Czekało nas kilka konkurencji, takich jak:
1) Wymyślenie nazwy grupy i kreatywna prezentacja.
2) Napisanie szekspirowskiego sonetu na podany temat i odegranie go jako swoistej scenki (był Old Spice, były koty z internetu).
3) Jedna osoba z grupy wybierała z worka sześć losowych liter, z których później (również losowo) tworzyła słowo (niekoniecznie mające jakiekolwiek znaczenie). Nasze zadanie polegało na utworzeniu sześciu słów, zaczynających się kolejno od każdej z liter. Nikt nie wiedział co miało później nastąpić, więc wychodziły zabawne, bezsensowne zdania. Jak się okazało - nasz twór miał zostać tytułem (i tematem) sztuki, którą zobowiązani byliśmy wyreżyserować. Jedynym wymaganiem był wątek miłosny (Romeo&Julia) między dwoma innymi gatunkami (Montague&Capulet).

Mieliśmy bardzo dobitnie przedstawionych jaka i ośmiornicę (Daughter, YOU'RE AN OCTOPUS!), mnicha i raptora(bardzo, bardzo realistycznego raptora - Nathan powinien zgarnąć Oscara), owcę i lwa ("So the lion fell in love with the lamb", umarłam, dla niezorientowanych - najbardziej wyśmiewany cytat ze "Zmierzchu").
Suma sumarum, po kilku godzinach zaciętej walki - nasza grupa zajęła drugie miejsce ze stratą zaledwie 2 punktów.


Jedną z ostatnich zorganizowanych aktywności, było skonstruowanie metaforycznego kostiumu/przedmiotu, streszczającego w pewien sposób naszą postać (lu
b rolę - dla grupy technicznej) i wyjaśnienie go swoimi słowami. Resztę wieczoru spędziliśmy rozmawiając, jedząc, grając w przeróżne gry i wreszcie - leżąc na ziemi i słuchając muzyki, proponowanej kolejno przez każdą z osób. Zasnęłam około 2.

Z rana przywitał mnie zapach świeżych wafli z syropem klonowym, babeczek borówkowych i zielonej herbaty. Przed opuszczeniem domu wariatów rozsiedliśmy się w salonie w oczekiwaniu na ostatni punkt programu pod zagadkowym tytułem "Rozdanie nagród".  Jak się okazało, nasi kochani organizatorzy przygotowali indywidualny upominek dla każdej osoby. Nie były to zwyczajne prezenty - Megan dostała miecz z gwiezdnych wojen, Logan drewnianego kota, Joey cukrową laskę świąteczną, a ja? Czarnego misia z emblematami drużyny futbolowej z Nowego Orleanu. Za każdym szczegółem tej niespodzianki, od koloru, przez fakturę po znaczki - kryje się cała historia i milion uzasadnień dlaczego akurat to. Ale to w następnym poście! Do domu wróciłam o 10:30.


Fotorelacja

+100 do zdjęć na blogu, bo nowy telefon

Tu dziś spałam

Nie mam zielonego pojęcia o co chodziło w tej grze

środa, 16 września 2015

R&J retreat: sobotnia noc!

Cześć!,
Jest 21:30 i mam przed sobą kilkanaście kartek zadań domowych (dzień jak co dzień), więc postanowiłam napisać na blogu. Zacznę od wyjaśnienia zagadkowego tytułu posta! 

Jako że nad produkcją Romea&Julii pracuje całkiem sporo osób, a widzimy się praktycznie codziennie, Ms. Koske (moja nauczycielka teatru, play director) wyszła z propozycją zorganizowania wspólnego nocowania... Pod namiotami. W tę sobotę! Czytając program zatrzymałam się przy pewnej późnej godzinie(a może już wczesnej?) z notką pod tytułem "Reflection session". Cokolwiek to będzie - zapowiada się ciekawie, choć oceniając już przez sam pryzmat ludzi wydaje mi się, że nie będzie nudno. Każdy jest zobowiązany zorganizować i przytargać określony ekwipunek - namiot, latarki, wodę[...]. Przykładowo; ja dostałam MIĘSO. Gdybym nie stała ostatnia w kolejce mogłabym dostać ser, chusteczki lub bloki techniczne. No cóż, niech będzie mięso. Pozostając przy teatrze: próby mam przeważnie 4 razy w tygodniu po 3,5h w dni robocze, 5h w soboty.

Niespodziewana nieobecność Kaliny (exchange z Niemiec), z którą to, między innymi, przyszło mi siadać na lunchu, skusiła mnie do zmiany stolika! Podążając jak owca za francuską koleżanką dotarłam na ostatnią wieczerzę, w której uczestniczyło 5 wymieńców i kilkunastu Amerykanów. Hannax2, Maddie, Claire, Brooke - tyle pamiętam, bo z nimi nadłużej rozmawiałam. Całą resztę w duchu przepraszam - zapomniałam ich imiona od razu po wyjściu ze stołówki. Ich stolik znajduje się w tej samozwańczo bardziej "popularnej" części, co niezmiernie mnie bawi, bo wynika to wyłącznie z obecności futbolowców i otaczających ich gromad rozhisteryzowanych barbie. "Normalni" ludzie uciekają zazwyczaj na drugi koniec, omijając freshmanów i "dziwaków".
Proszę państwa - witamy w "Wrednych dziewczynach"!

Oceny z każdego przedmiotu są przedstawiane w postaci procentów, będących średnią ważoną ocen cząstkowych. Po trzech tygodniach moje prezentują się w następujący sposób:

AP Psychology: 88% (B+)
PAP Spanish III: 100% (A+)
US History: 100% (A+)
English III: 93% (A)
ADV. Biotech.: 100% (A+)
AP Biology: 93% (A)
ADV TheatreIV: -

Psychologia to zdecydowanie najtrudniejszy przedmiot pod względem językowym, ale powoli zaczynam rozumieć o czym Mr. Bixby rozprawia na lekcjach. Za elementy neurologii, neurobiologii i psychiatrii jestem w stanie poświęcić nawet smacznie przesypiane noce. O czym się uczymy? W piątek skończyliśmy pierwsze dwa rozdziały stanowiące historię psychologii w pigułce, najważniejsze nurty, pojęcia i dużo bitych faktów. Z testu (50 pytań) dostałam 86%, gdzie najwyższy wynik w klasie to 92%, a średnia 77%. Wczoraj zaczęliśmy już "fun part", czyli neurologię i anatomię mózgu. Lekcje są przedstawiane w formie hasłowej prezentacji, będącej akompaniamentem dla dialogu nauczyciela z uczniami.  Prawdopodobnie przynudzam, ale jeśli o mnie chodzi to najchętniej napisałabym o tym całego posta.

Na koniec o teatrze słów kilka! Nie mogę nie opisać ostatnich dwóch lekcji, które idealnie zilustrują całokształt zajęć. Nasza grupa składa się z 9 osób, z czego 6 miało czynną styczność z teatrem od bobasa. Reasumując: ciekawa grupa interesujących ludzi, pełnych kreatywności i chęci do działania. 

"Dzisiaj mam dla was specjalne zadanie" - tak zaczęła się moja poniedziałkowa, siódma lekcja. "Wiem, że jesteście zmęczeni. Wielu z was spotkało dziś sporo stresujących sytuacji, a jutro pewnie czeka was jeszcze więcej."  No cóż, nie da się zaprzeczyć. Ale co dalej? "Poproszę was o odłożenie plecaków za kurtynę i wygodne położenie się w dowolnym miejscu". Fakt - pisałam dziś dwa sprawdziany, po głowie chodzi mi zadanie domowe z historii, a przecież muszę się jeszcze nauczyć na biologię. No nic, odkładam plecak i kładę się plackiem na twardej, czarnej posadzce. Reszta grupy idzie w moje ślady. Maddy w pozycji embrionalnej z głową na poduszce, Trinity na brzuchu pod fortepianem, Joey na wznak, wpatrzony w kolorowe reflektory na suficie. Po pewnym czasie ucichły wszelkie odgłosy jakiegokolwiek ruchu; 9 nieruchomych osób na podłodze, bez śmiechów, bez wygłupów, każdy skupiony i czekający na dalsze polecenia. Następne 20 minut spędziliśmy w swoich głowach, idąc za kojącym głosem nauczycielki, pełniącej rolę przewodnika. Konsekwentnie wykonywaliśmy jej instrukcje wizualizując sobie różnokolorowe kropki, krajobrazy, kształty , faktury i pomieszczenia. Ostatni kwadrans spędziliśmy na omawianiu tychże wyobrażeń. Po 49-minutowej lekcji czułam się jak po 8 godzinach snu.

A jest w środku, siedzi na krześle
B przychodzi z lewej strony do A
A wstaje i idzie w lewą stronę
B popycha krzesło
A wraca do krzesła, odchodzi w lewą stronę
B podchodzi do A, popycha A
A popycha B i idzie do krzesła
B podchodzi do A i siada na krześle
A odchodzi w lewą stronę
B wywraca krzesło i odchodzi

Powyższy tekst był dzisiejszym projektem do zaliczenia. 4-osobowe grupy miały za zadanie wyreżyserować dwie nieme scenki, stricte zgodne z przedstawionym schematem. Na początku się przeraziłam. Toż to suche instrukcje! Po chwili zastanowienia można to jednak uznać za największą zaletę. Brak jakiejkolwiek treści pozostawia puste, ogromne pole do popisu! W ten sposób otrzymaliśmy: 
1. Bezpańskiego, brudnego psa i zapracowanego biznesmena, czekającego na autobus.
2. Żonatego mężczyznę w klubie i narzucającą się, wulgarną striptizerkę.
3. Dwie półślepe babcie w ciemnym pomieszczeniu.
4. Niewiernego chłopaka i zrozpaczoną dziewczynę w mieszkaniu.


Retreat agenda

FREEDOM

41:6


niedziela, 13 września 2015

A jednak!

Po zamrożeniu bloga na ledwie kilka dni, dostałam całkiem sporo wiadomości z prośbami o dostęp - nawet nie wiecie jak mi miło, że ktokolwiek to czyta! Czasu mam naprawdę mało, ale doszłam do wniosku, że postaram się zmotywować i pisać coś choć raz/dwa razy w tygodniu. Oficjalnie wznawiam swą działalność i publicznie przysięgam(sobie), że się w tym utrzymam!

Co tam u mnie?
W momencie, gdy naprawdę długo zastanawiam się co napisać to znak, że wpadam w rutynę. Nie znaczy to, że jest nudno - broń boże! Po prostu każdy dzień jest na tyle ciekawy, że po dziesięciu takich mam kompletny mętlik w głowie i nic sensownego (miłego w czytaniu) nie przychodzi mi na myśl. Może zacznę od tyłu? 

11 godzin temu (1:30-1h=14:30) rozpoczęło się spotkanie organizacyjne wszystkich wymieńców CCI z okolicy. Było nas na oko dwadzieścia parę osób, nie licząc hostrodzin. Monolog koordynatorki i wypełnianie papierów zajęło jakąś godzinę, resztę czasu wykorzystałam na poznawanie możliwie największej liczby osób. Dogadałam się z CecillIą(Włochy), na zorganizowanie osiemnastko-podobnego wyjścia, co prawda na "amerykańskich zasadach", bo tak się szczęśliwie złożyło, że też jest z marca. Brak prawdziwej osiemnastki to chyba jedyna rzecz, która mnie boli:D. Cóż, wymiana kulturowa z definicji! O 17:00 miałam okazję dowiedzieć się czym jest prawdziwy, amerykański shopping. Mam na myśli taki, kiedy po sklepach chodzi się 5 godzin i wsiada do auta z 10 torbami. Nie żebym była wielką fanką chodzenia po sklepach(no, może tylko trochę), ale kiedy w małej galerii handlowej zobaczyłam GAP, Hollister, Abercrombie i Victoria's Secret koło siebie to wiedziałam jak to się skończy. Do domu wracam z szerokim uśmiechem, bolącym przedramieniem i wyszczuplonym portfelem. Podrzuciła mnie hostmum Kaliny (przeemiła osoba), co generalnie trochę mnie dziwi, bo było dość późno, a samochodzie dwa śpiące sześciolatki. 

Tak jak mówiłam; idę odwrotnie z chronologią, więc czas na piątek! Piątek, piątek. Znów byłam na meczu! Drugi tydzień pod rząd to nasza drużyna była "home", więc miałam okazję spotkać bardzo dużo znajomych. Przyjechałam sama i pierwsze 20 minut spędziłam stojąc z Cotton Candy Princess aka Brittany przebraną w przepiękną, księżniczkową suknię wabiącą małe, nieświadome dziewczynki do zapisania się na płatne zajęcia teatralne. Kiedy gromady rozwrzeszczanych minionków z torpedowym rozpędem leciały w stronę jej brokatowej sukienki, wolałam zachować bezpieczną odległość i robiąc dwa kroki w tył nagrywałam jej zabawne odpowiedzi na minionkowe pytania. "Skąd jesteś?" - "Z krainy waty cukrowej...", "Jak się nazywasz?" - "Księżniczka waty cukrowej...", "Gdzie Twój książę?" - "W krainie waty cukrowej...". Tak, miałam ubaw.

Po jakimś czasie usłyszałam enty już okrzyk podekscytowanych uczniów ze "student section", więc doszłam do wniosku, że zignoruję fakt, iż jestem całkowicie sama. Kalinie coś wypadło, a była jedyną osobą, której numer zapisałam, cóż. Przełamując wewnętrzne opory wyruszyłam na poszukiwanie znajomych twarzy! Przeczesałam wzrokiem całe trybuny, znalazłam kilka osób z lekcji i  zwyczajnie podeszłam do grupy, która siedziała w potencjalnie bezpiecznym miejscu (tak, BEZPIECZNYM, tydzień temu stałam przy samych barierkach i wróciłam z 7 siniakami). Nie zdążyłam nawet podnieść ręki w akcie powitania, a usłyszałam już milion głosów krzyczących moje imię. Tym sposobem cały mecz spędziłam w przemiłym towarzystwie, nabijając się z ducha szkoły i raz na jakiś czas wydając dziki, dopingujący okrzyk (bo przecież nie mogłam siedzieć cicho). Pomijam fakt, że nie mam pojęcia o zasadach futbolu. Morał tej bajki jest taki, że będąc wymieńcem trzeba czasem przejąć inicjatywę, a co najważniejsze - nie bać się, Amerykanie to też ludzie! Jak zapowiada się przyszły tydzień? Szkoła. Więcej szkoły. Zadania domowe. I zajęcia teatralne! Będzie to też mój pierwszy niezaplanowany weekend. Ciężko jest mi cokolwiek przypuszczać, bo każdy dzień jest nieprzewidywalny i jedyny w swoim rodzaju.

Na koniec!
Jeśli właśnie czytasz to zdanie (przypadkiem czy jako stały czytelnik): byłabym ogromnie wdzięczna za jakiekolwiek wskazówki na temat tego o czym chciałoby się poczytać, siedząc z drugiej strony. Staram się pisać o tym, co wydaje mi się interesujące, ale możliwe, że pewnych rzeczy po prostu nie dostrzegam. Żegnam się zdjęciami!

6 wymieńców z mojej szkoły i samotny Matheus z Brazylii

Cała grupa!

Cotton Candy Princess i minionki


piątek, 4 września 2015

wassup

Teatr
Jak pisałam wcześniej - dostałam rolę w grudniowym spektaklu Romeo&Juliet. Wiadomym jest, że za sztuką idą próby, więc tym sposobem trzy dni w tygodniu wracam ze szkoły o 20. DWU-DZIES-TEJ! Przeciętna doba dnia roboczego wygląda u mnie mniej więcej tak:
7:00 - wstaję, 8-16:00 - szkoła, 16:40 - 19:20 - teatr, 20 - do domu, 20-24 - homework, jedzenie, kąpiel i SPAĆ. Jestem duchem! Ale za to zorganizowanym, zajętym i zadowolonym. Mając dużo na głowie nie ma czasu na nudę, aaa i ludzi się dużo poznaje. Jak wyglądają zajęcia? Cała "nauka" w dużej mierze opiera się na wszelakich projektach typu reżyserka osobiście wybranej lub wymyślonej scenki, odgrywanie podanych sytuacji, projektowanie pomieszczenia z pełnym wyposażeniem i demonstracja "używania" przedmiotów w nim się znajdujących(jak mim!) etc. Większość członków ekipy jest już dłużej związana z teatrem, a kilkoro z nich nawet wiąże z tym przyszłość, więc możecie wyobrazić sobie jak wysoki jest poziom. Najciekawsza część tego wszystkiego to zabawa z własnym ciałem, które ze sztywnej deski zmienia się w gumę oraz odkrywanie różnych warstw "siebie" przed innymi ludźmi, z którymi zawiera się pewien bezsłowny pakt zaufania. 

Szkoła
Zmieniłam plan. Cztery razy. Przez tydzień zacięcie ewoluował, aby w dniu dzisiejszym(jutrzejszym?) przyjąć swą ostateczną formę. Prezentuje się ona w następujący sposób:

  • Cross Country
  • AP Psychology
  • PAP Spanish III
  • US History
  • English III
  • Advanced Biotechnology
  • AP Biology
  • Theatre
Na kroskantry jeszcze nie byłam, więc się nie wypowiadam. Psychologia jest wspaniała, ale mam tak dużo tłumaczenia notatek z lekcji, że jestem pod wrażeniem samej siebie, iż wyrabiam. Spanisz niby PreAP, niby III, a po roku nauki (ze znajomością włoskiego) jestem tam native speakerem. Tak czy inaczej - nauczycielka to starsza(albo i nie?) pani, czująca się bardziej Hiszpanką niż Amerykanką(przezabawne) z wielkim zapałem do lekcji. Historia USA jest kolejnym wymagającym przedmiotem, bo nie miałam z nim nigdy styczności(wiadomo), a terminologii wcale nie jest mało. Angielski... Jak angielski! Fajna klasa, miły nauczyciel, w sumie nic szczególnego. Poza tym, że jest 5 wymieńców:). Biotechnologia mnie zadziwia - na jednej lekcji ledwo wyrabiam z materiałem, na drugiej naszym zadaniem jest znaleźć i ocenić stronę w internecie(o biotechnologii rzecz jasna). AMERYKA! Jeśli chodzi o biologię to muszę się pochwalić - moja ocena to 92%(składają się na nią trzy cząstkowe). Z zerową znajomością angielskiej terminologii i wyższym niż przewidywałam poziomem, ha! Na koniec - informacja dnia: nie wiem czy to poziom moich przedmiotów, poziom tej szczególnej szkoły, amerykański system nauczania, braki w znajomości języka czy zajęcia teatralne do 20, ale muszę przyznać, że zadań domowych mam na oko 3 razy więcej niż w Polsce. 

Weekend
Zeszły - spędziłam w połowie w parku wodnym Schlitterbahn w New Braunfels, w połowie załatwiając szkolne sprawy organizacyjne, zostawiając sobie na użytek własny tylko kilka niedzielnych godzin. W nadchodzącą sobotę rano wyjeżdżam na trzy dni do Port Aransas, korzystając z wolnego od szkoły Labor Day. Zawsze zastanawiałam się czy piątek wieczorem też powinniśmy liczyć jako weekend. Tak czy inaczej - w jutrzejszy piątek wieczorem zamierzam udać się po raz drugi na mecz footbolu. Tym razem jest to "homegame", więc jedyny dystans, który będę zmuszona pokonać to trasa dom-szkoła. Jadę z hostrodzinką żeby później odłączyć się z Kaliną(Niemcy) i nowo poznanymi(wreszcie) znajomymi na trybuny oznaczone napisem "students".

Najchętniej napisałabym jeszcze dużo, dużo więcej, ale jest już 23:35, a ja nie skończyłam prezentacji na hiszpański, cóż. Tak to mniej więcej wygląda! Na weekend na pewno dodam jakiegoś bardziej treściwego posta, który nie będzie kolejnym nudnym opisem szkoła-weekend. Obiecuję (sobie) też wkleić tu jutro jakieś zdjęcia!

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

STEREOTYPY

Wielkie dzięki za 13.400 wyświetleń!

1. Ludzie są milsi. PRAWDA!
"Ooooh, I just love your outfit!","Hi sweetie, how you doin?", "Nice hair tho!". Tego typu zdania są na porządku dziennym w sklepie spożywczym (z życia wzięte). Nie da się nie mieć dobrego humoru, kiedy każde przypadkowe spojrzenie na obcą osobę jest odwzajemniane szerokim uśmiechem. Bez powodu. Mijam starszą panią w szkole - uśmiech, stoję na światłach - uśmiech, kupuję batony na stacji benzynowej - jeszcze większy uśmiech. Co prawda mam wrażenie, że nadużywają "Thank you" i "I'm sorry", ale zdecydowanie lepiej w tę stronę niż na odwrót.

2. Jedzenie jest niezdrowe. FAŁSZ!
Mnóstwo jest sklepów ze świeżą żywnością, a moda na bycie zdrowym coraz bardziej wdziera w życie. Wiele osób biega wieczorem, na przedmieściach uprawia się własne warzywa. Oczywiście - fastfoodów jest niewiarygodnie dużo, ale czy nie tak samo jak w każdym innym zachodnim kraju? Jak powszechnie wiadomo - jakość jedzenia tak naprawdę zależy od samej rodziny i jej stylu życia, a generalizując mogłabym nawet posunąć się o stwierdzenie, że w dużych miastach jest więcej "zdrowych" osób niż w Europie. Może to tylko sam Teksas - nie wiem. Moja opinia jest czysto subiektywna, ale pomyślałam, że warto znać i ten punkt widzenia.

3. "Nuclear family" czyli idealna rodzina. PRAWDA!
Mówi się, że "Wymarzona i najlepsza rodzina, jaką każdy Amerykanin chciałby mieć, to ta, w której są rodzice, dzieci (między dwójką a piątką) i zwierzęta. ". Ponad to "Symbolami tego rzekomego mitu są np. album z rodzinnymi zdjęciami lub stół, przy którym wszyscy razem powinni jeść obiad.". Na podstawie mojego krótkiego doświadczenia jestem zmuszona całkowicie się z tym zgodzić. Każda wizyta w domach sąsiadów czy rodziny dostarczyła mi wielu argumentów, przemawiających za tym stereotypem. Tak czy inaczej - czy to źle? Ani trochę.


4. Przeciętny człowiek jest bogatszy. PRAWDA!
Może to nie stereotyp a czysto statystyczne dane, ale doszłam do wniosku, że warto o tym wspomnieć. Drogie telefony, drogie auta, drogie ciuchy i droga, zdrowa żywność. Tak to mniej więcej wygląda na przedmieściach. Zamiast grubej Grażynki ze wsi jest wysportowana Samantha z dwoma basenami i mustangiem.


5. W Teksasie jest dużo latynosów. PRAWDA!
Jeśli chodzi o udział tej mniejszości etnicznej w ogólnej liczbie ludności - Teksas jest dopiero (:D) na drugim miejscu. W dalszym ciągu przoduje Kalifornia. Oba te stany zmagają się z rosnącym problemem nielegalnych imigrantów, spowodowanym przez sprzyjające im prawo. Przykładowo: jeśli Chiquita Juanita Lopez Fernandez przekroczy teksańsko-meksykańską granicę, to każdy jej urodzony na terenie US bobas - staje się jednocześnie pełnoprawnym obywatelem owego kraju. Moja szkoła, z racji bogatszej okolicy, składa się w 98% z białych uczniów. 2% stanowią Azjaci, kilku Afroamerykanów i Latynosów, których mogę policzyć na palcach jednej ręki, jPodobno w niektórych szkołach tworzone są specjalne klasy dla Meksykanów, w których lekcje prowadzone są w dużej mierze po hiszpańsku. 

6. Szkoły wyglądają jak z High School Musical. PRAWDA!
Mówię oczywiście o tych w dużych i średnich miastach oraz na przedmieściach. Moja szkoła znajduje się w miasteczku 20 mil od Austin, a host rodzina specjalnie jakiś czas temu zmieniła miejsce zamieszkania, żeby załapać się na do jej rejonu. Dlaczego? Wysoki poziom nauczania. Wróć, miałam pisać o szkołach. Wyglądają jak uniwersytety, mają cudowne sale gimnastyczne i nowoczesne klasy. Niebo a ziemia w porównaniu do naszych polskich odpowiedników.

7. Jest taniej! FAŁSZ!
Jedzenie - droższe, ubrania - tak samo, buty - tańsze. Podstawowe produkty spożywcze różnią się ceną od polskiej, a jeśli chodzi o ubrania to różnic zbytnio nie zauważyłam. Porządne buty do biegania kupiłam za 59$, gdzie w Polsce ich cena oscyluje w granicach 400zł. Nie było mi jeszcze dane uczestniczyć w Black Friday czy innych wielkich przecenach, ale na chwilę obecną wychodzi chyba na równo z prawdopodobną przewagą US.

8. Teksas to same rancza. FAŁSZ/PRAWDA
Biorąc pod uwagę jak ogromny jest ten stan(ponad dwa razy większy od całej Polski) - w większości to zapewne prawda. ALE - w 99% wymieńcy tam nie trafiają! Będąc na wymianie w Teksasie najprawdopodobniej skończysz w dużym mieście/na jego obrzeżach/średnim mieście/małym mieście z domków jednorodzinnych i galerią handlową w centrum. Osobiście trafiłam na to drugie i jestem niewyobrażalnie zadowolona z placementu. O farmerskim stylu życia przypomni Ci tylko nadmiar nowoczesnych pickupów na drogach i zabawne sklepy dla ranczerów, gdzie Wrangler oferuje buty kowbojskie i teksańskie kapelusze, które swoją drogą są bardzo drogie.

9. Amerykańska szkoła ma niższy poziom. PRAWDA!
 Na "AP Biology", czyli teorytycznie najwyższym poziomie, odpowiadającym pierwszemu roku w collegu uczę się tego, co w pierwszej klasie polskiego liceum. Muszę jednak przyznać, że sposób nauczania jest tak różny od naszego, że warto i powtarzać materiał. Poza suchymi, książkowymi faktami czeka mnie dużo praktyki i doświadczeń, a same informacje są przedstawiane w dużo bardziej przystępny sposób, dając inną perspektywę na przyswojoną już wiedzę.

10. Otyłość jest bardzo powszechna wśród młodzieży. FAŁSZ!
Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że odsetek ludzi zwyczajnie - ładnych jest tu o kilka(naście?) porcent wyższy. Wachlarz dostępnych sportów(i spory nacisk) w szkole skutkuje tym, że na 1800 osób w szkole znajdę z 40 żywcem wyjętych z katalogu Calvina Kleina.

sobota, 29 sierpnia 2015

Try and fail, but don't fail to try!


Za mną już pierwszy tydzień szkoły - nawet nie wiem kiedy to minęło! 

25.08.15
Dzień drugi nie różnił się za bardzo od pierwszego, co jest jak najbardziej dobrą cechą - tyyle się dzieje! Zrezygnowałam z AP Chemistry (nuda, nuda i program z 3 gimnazjum) na rzecz... AP Psychology! Szczerze mówiąc to trochę się obawiałam, bo psychologia jak wiadomo nie jest nauką ściśle naukową(!?), lecz zawierającą w sobie trochę filozofii(z której, między innymi, powstała). Kolejne pozytywne zaskoczenie! Pierwsza lekcja (właściwie druga, ale ja gniłam wtedy na chemii) była szczegółowym omówieniem podstawowych dziedzin psychologii, podejść i taktyk. Być może nie brzmi ciekawie dla osoby nie zainteresowanej tematem, ale bardzo podobał mi się fakt, że nie było to suche przedstawianie informacji i definicje z wikipedii, lecz pewnego rodzaju rozmowa między nauczycielem a uczniami. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że próbują tu "wyciągać" wiedzę, a nie ją wpajać (historia się nie liczy).

26.08.15
Tiger Day! Jako że maskotką szkoły jest tygrys to też tak a nie inaczej nazwano ten szczególny dla każdego ucznia(w teorii) dzień. Czym różni się on od zwykłej, szarej środy? Otóż, na każdej lekcji poruszany jest inny temat z grupy "Cele życiowe", "Dlaczego warto pomagać innym?" i "Każdy jest inny, a w wyjątkowości tkwi piękno". Nauczycielom dostarczane są prezentacje, zabawne gry i różne pomysły, na podstawie czego prowadzą oni później lekcje. Pod koniec dnia(szkolnego) na sali gimnastycznej odbywa się widowiskowe "Pep rally". Jednymi z atrakcji są występy cheerleaderek, wspólne odśpiewywanie szkolnych piosenek, mające na celu obudzenie "school spirit", czy widowiskowe wejście zadowolonych Seniorów, któremu towarzyszą wiwaty mniej zadowolonych uczniów młodszych klas. Co więcej? Tego dnia pierwszy raz zostałam dłużej w szkole. Kalina(exchange z Niemiec) zaciągnęła mnie na przesłuchania do Romea i Julii. Jako że jestem fanką takich spontanicznych pomysłów - oczywiście od razu się zgodziłam. Siedziałyśmy w holu z trzydziestoma innymi osobami, starając się poprawnie wymówić choć 20% słów z danych nam szekspirowskich tekstów. Baardzo dobrze się bawiłam! Uwielbiam sytuacje, w których trzeba się przełamywać i otwierać przed ludźmi. Na początku zawsze jest dość sztywno, ale po jakimś czasie wszyscy zawierają bezsłowny pakt zaufania o braku wstydu. Był to dzień dość męczący, ale na tyle ekscytujący, że do powrotu do domu(19:30) nie pamiętałam o tym, że jadłam tylko śniadanie.

27.08.15
Kolejny niesamowity dzień! Jego wspaniałość ukazała mi się w przerwie na lunch, kiedy udało mi się zmienić moją ostatnią lekcję na zajęcia teatralne (ze świetną grupą) oraz po lekcjach, kiedy dowiedziałam się, że... Uwaga, uwaga... Wezwano mnie na "call backs", czyli następny etap przesłuchań do sztuki! Dalej nie mogę odgadnąć, czy byli pod wrażeniem polskiego akcentu, czy może mnie z kimś pomylili, bo o umiejętności aktorskie raczej nie chodzi. Tak więc kolejny dzień okazał się być długim i pozbawionym posiłków. Tym razem wróciłam godzinę później z pulsującym czołem (z wysiłku). Przez 5 godzin non stop recytowałam Szekspira odgrywając na zmianę różne przypadkowe sceny. Super zabawa, trochę stresu, a ile nowych znajomości! Szkolną aulę teatralną (swoją drogą - wielkością aspirującą do tej w filharmonii) opuściłam z szerokim uśmiechem i na pełnym rozluźnieniu. Przed pójściem spać odhaczyłam jeszcze podpunkty pod tytułem "Homework" i "Jedzenie", aby o 00:00 wreszcie usnąć.

28.08.15 DZIŚ!
Dzień jak... nie, "codzień" nie pasuje. Dzień jak trzy poprzednie! Co to znaczy? Pełen wrażeń, nowych znajomości i doświadczeń. Zacznijmy od początku: wstałam, pojechałam do szkoły żółtym autobusem, robiąc w międzyczasie zadanie z psychologii, zjadłam lunch z Kaliną, Mattem(hostbrat Kaliny) i jego znajomymi, zgubiłam się dwa razy w szkole, poznałam więcej osób na Advanced Biotechnology, zostałam wyśmiana przez Mr. Hall'a, że jedyną rzeczą, którą wiem o Ameryce jest fakt, iż prezydentem jest Barack Obama(nieprawda, wiedziałam więcej), a ja sama wyśmiałam Jamesa, słysząc jego pytanie "Gdzie jest Bruksela?". Dygresja: James to typowy gracz drużyny futbolowej, który ma dziewczynę cheerleaderkę, bmw i gąbkę zamiast mózgu. Tak czy siak - lubię go, bo sprawia, że lekcje historii nie są tak nudne jakby się mogło wydawać. Później śmiałam się z żartów Mr. Blume'a na AP Biology: 
"Is it your birthday today, Jules? 17th or 18th?"
"18th Mr. Blume!"
"Oh well, remember our talk about tatoos?"
"Sure I do!"
"FORGET IT JUST DO IT!"

Pisałam też esej o wypadku samochodowym na angielski i odgrywałam spontanicznie wymyślone scenki na zajęciach teatralnych. Pięć minut przed odjechaniem autobusu dowiedziałam się też, że dostałam rolę Lady Montague! Mam świadomość, że zirytowałam kilka osób, które dłuższy czas przygotowywały się do tych przesłuchań (dziwnym przypadkiem chodzi o tych, którzy się nie dostali), ale ciepło i otwartość z jakimi przyjęła mnie ekipa zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Zostałam wyściskana i obsypana pełnymi ekscytacji pytaniami każdego rodzaju, a wizja wystawiania sztuki w pełnej charakteryzacji na tak dużej scenie jest jak na razie nie do pojęcia. O godzinie 18:00 pojechałam na pierwszy w swoim życiu mecz futbolu! Kassandra (hostsis) gra w szkolnej orkiestrze (która performuje m.in. na meczach), więc z góry wiem, że będę na każdych rozgrywkach do końca sezonu. NIE ŻEBY MI TO PRZESZKADZAŁO. Nie mam pojęcia o zasadach (jeszcze), ale tak czy siak jest to dobre widowisko! W domu byłam o 23.










czwartek, 27 sierpnia 2015

1st day of High School!

Post opóźniony o całe dwa dni, ale dzieje się tak dużo, a czasu mam tak mało, że nie znalazłam ani chwili! Jest godzina 19:27, a ja dopiero wróciłam ze szkoły. 19:27. 

Nie pamiętam kiedy ostatnio cieszyłam się na pierwszy dzień szkoły. Prawdopodobnie nigdy. Bynajmniej na pewno nie w takim stopniu! Wstałam o 7:00, a o 8 wsiadłam w żółty  autobus, żeby pół godziny później przekroczyć próg budynku Dripping Springs High School. Podążając za tłumem dotarłam do miejsca, z którego odchodzi milion korytarzy do poszczególnych sektorów. Oczywiście nie miałam mapy i zielonego pojęcia gdzie jestem, ale kierując się wskazówkami przypadkowych osób udało mi się dotrzeć do odpowiedniej klasy.
(poniższy tekst pisany był pierwszego dnia szkoły)

AP Chemistry
Nerdy. Więcej nerdów. No i kilka blond cheerleaderek, które chyba znalazły się tam przez przypadek (lu
b przegrały zakład). Zdecydowanie zmienię tą klasę, ale nie ze względu na jej skład, a z uwagi na to, że cały pierwszy semestr to dla mnie powtórka. Chyba szukam wymówki, bo naprawdę nie lubię chemii. "To dlaczego ją wzięłaś?" - otóż, zrazili mnie do niej byli nauczyciele, więc miałam nadzieję, że amerykańska szkoła mnie wreszcie przekona. Misja zakończona niepowodzeniem. 

Anatomy&Physiology
Baaardzo sympatyczna nauczycielka i potencjalnie przyjazna klasa. Będzie multum słownictwa do nauki, ale uznałam, że prędzej czy później i tak byłabym do tego zmuszona(studia). Z góry narzucane miejsca, ulegające zmianie co 6 tygodni. No i iPady na ławkach, ach tak. PS: Będziemy kroić koty!

US History

Mr. Hall to definicja prawdziwie teksańskiego nauczyciela zafascynowanego historią południa(nie umniejszając przy tym północy). Miał problem z wypowiedzeniem mojego imienia. W połowie lekcji zasypał mnie falą pytań odnośnie wrażeń, mojego kraju i oczekiwań. Przyznał też, że w zeszłym roku gościł u siebie wymieńca z Japonii. Pierwsze zadanie domowe: znaleźć ilustrację, przedstawiającą postać/wydarzenie/przedmiot związane z historią US, który najbardziej nas ekscytuje, po czym dopisać kilkuzdaniową notkę DLACZEGO akurat to. Żadnego przepisywania z wikipedii i opisywania rzeczy, o których nie mamy pojęcia, pięknie.

English III

Uczy mnie Coach Kirksley. Coach! W wolnym tłumaczeniu - trener. Dyplomowany nauczyciel angielskiego jest zarazem trenerem wrestlingu. Bardzo mnie bawi to, jak mądrze rozwodzi się na temat wierszy, wyglądając jakby przyszedł właśnie z sali gimnastycznej. Poza tym - siedzę koło trzech exchange studentek, więc nie martwię się, że będę jedynym laikiem.

Dziękuję Bogu, że zesłał mi Kalinę, Alice i Cozimę, które wybawiły mnie z największego problemu każdego wymieńca - pierwszego lunchu! Stołówka jest ooogromna, a ludziów jak mrówków. Zajęłyśmy potencjalny stolik i rozpoczęłyśmy konsumowanie przygotowanych przez hostmamy lunchów. Co jakiś czas ktoś zagadywał, przysiadło się też do nas kilka osób.

Advanced Biotechnology
Praktycznie sami Seniorzy i znów nauczycielka anatomii. Będziemy izolować DNA, modyfikować bakterie i badać własną krew - brzmi nieźle. 


Biology AP
Mr. Blume jest niesamowity! Większość klasy zdaje się znać z zeszłego roku; na początku lekcji ktoś spytał "Hi, Mr. Blume! Are you happy to teach our class again?" na co Pan Blume szybkim głosem "No I hate this shit.", nie zdejmując szerokiego uśmiechu z twarzy. Gdyby nie nauczyciel(i klasa) to sytuacja wyglądałaby podobnie jak przy chemii - pierwszy semestr mam już za sobą, dzięki polskiej szkole. Zdecydowałam się jednak zostawić ten przedmiot, ze względu na częste badania w laboratoriach i duużo praktyki.

Tu pojawił się problem. Przy siódmym przedmiocie widniał niezrozumiały skrót, mający za zadanie skierować mnie w odpowiednie miejsce. Niedoczekanie. Znalazłam jakąś potencjalnie pracującą w szkole kobietę, która jak się okazało również nie umiała odszyfrować tajemnej zlepki liter. Natknęłyśmy się na grupę dziewczyn z ostatniej klasy(brzmi staro, ale tak naprawdę ostatnia klasa to 98), więc oczywiście spytałam je o pomoc. W ten sposób wylądowałam z nimi w aucie, którym podwiozły mnie na trening(szatnie sportowe są przy boiskach 5-10 minut od szkoły na nogach). Poznałam dzięki nim dużo ludzi i jestem też umówiona na kawę! Wspaniale, taki pierwszy dzień mogę zaakceptować.

Track 3

Za. Gorąco. Zajęcia odbywają się w najcieplejszej porze dnia. Sprinty w ponad 40^C chyba mnie przerastają(Mimo, że treningów jeszcze nie było. Problemem jest temperatura.), więc jest to drugi przedmiot, który chciałabym zmienić. A szkoda, bo Coach Parks wydaje się być trenerką z misją.

Przepraszam za brak zdjęć, ale nadrobię to na pewno w kolejnym poście!

niedziela, 23 sierpnia 2015

Znam trzy osoby, yaasss

Dzisiejszy dzień zaczęliśmy(właściwie zaczęłyśmy - hdad został w domu) od wypadu do parku stanowego nad rzeczkę. Uświadomiłam sobie tam jak bardzo brakuje mi mojego starego telefonu, który ukradziono mi 3 dni przed wylotem. Dlaczego? Nie mam nic do Samsungów, naprawdę, ale zdjęcia robią BA-DZIEW-NE. Nie uraczę was zatem żadną fotorelacją(choć bardzo bym chciała), bo zwyczajnie takowej brak. 
Wymoczyłyśmy się w bagnistej wodzie, pośmiałyśmy z Meksykańskich klanów puszczających meksykańską muzykę i wróciłyśmy do domu. Po powrocie wzięłam (drugą dziś) kąpiel żeby o 17:30 wyruszyć na spotkanie wymieńców(z godzinnym spóźnieniem). 

Meeting!
Z CCI będzie nas w szkole szóstka, tyle też miało być na meetingu. Były trzy, no cóż. Brazylijczyk gdzieś wyjechał, Francuz jest w Houston a Tajka(chyba?) o imieniu, którego nie będzie mi dane nigdy wypowiedzieć jeszcze nie dotarła. Pojawiłam się ja, Kalina z Niemiec i Alice z Francji. Suma sumarum było nas około 20 osób, licząc hostrodziny i koordynatorkę(z rodziną oczywiście). Zajadaliśmy się teksańskim żarciem, sporo przy tym rozmawiając i poznając się nawzajem. Wrażenia?

Kalina jest przesympatyczna, dobrze mówi po angielsku, więc wspaniale się z nią dogaduję. Przesiedziałyśmy godzinę spotkania w wodzie, wymieniając się spostrzeżeniami i śmiejąc z naszych (chcąc nie chcąc) zabawnych akcentów. Jej mama jest Polką, więc zaprezentowała mi swoje umiejętności językowe śpiewając "szto lat" na środku basenu. Głośno. Bardzo. Z niemieckim akcentem. Tak czy inaczej - mamy razem trzy lekcje (swoją drogą chyba zmienię kilka pozostałych, bo już któraś osoba z kolei zwraca mi uwagę, że wyższy poziom oznacza więcej zadań domowych, a nie nauki). 

Alice jest bardziej nieśmiała(co nie odejmuje jej.. sympatyczności(?)), gorzej mówi po angielsku, ale jestem pewna, że jakoś się dogadamy! Myślę, że w dużej mierze to język ją ogranicza, więc za kilka miesięcy powinno już nie być problemu. Mamy razem tylko angielski i historię US, czyli obowiązkowe przedmioty każdego exchange. Jej host siostra, której imienia za nic sobie nie przypomnę jest w naszym wieku(chodzi z nami do szkoły). Wydała się bardzo otwarta i chętna do pomocy zagranicznym owieczkom, które bez wątpienia zgubią się pierwszego dnia w szkole. Funfact: jej poprzednia szkoła w Kolorado liczyła 4,000 uczniów. Tak, C Z T E R Y   T Y S I Ą C E!

Jennifer, area coordinator(nie mylić z local), to najprawdopodobniej jedna z najbardziej pozytywnych osób, które dane mi było poznać(w ogóle). Jest prześmieszna! Kiedy zamknę oczy to jej sposób mówienia do złudzenia przypomina Brada Pitta z "Bękartów wojny". Czuła się w obowiązku ponownie nas poinformować, że nie możemy robić prawa jazdy, tatuaży, piercingu, skakać ze spadochronem, wychodzić za mąż i brać udziału w nielegalnych imprezach. Może inaczej - poleciła robić to w tajemnicy przed organizacją. 

CCI Student Orientation 12.09.15
Tego właśnie dnia odbędzie się kolejne spotkanie, tym razem w całości, łącznie z innymi grupami. Spotykamy się w Dave & Buster's, centrum Austin. Będzie okazja poznać wszystkich exchange studentów z okolic miasta, których na marginesie jest napraaawdę sporo(więcej niż 3).


Kassandra podziwia kąpiących się grubasów


Fotka od Jennifer(area coordinator)


Do tego prowadzą codzienne(!) treningi cross country.

piątek, 21 sierpnia 2015

Could it be any better?

instagram @udobrut
snapchat @uladobrut

reklama!

"Hey Ula ! We're thinking about sending you and Kassandra to California at some 3-days weekend. I mean, we have a Granny there, so you could stay." A-HA!


19.08.15
Wczoraj miałam okazję zobaczyć kapitol i downtown, czyli ścisłe centrum miasta. Muszę przyznać, że w Austin jest coś europejskiego. Po części mam na myśli architekturę, po części... właściwie to głównie architekturę. Miasto jest przepiękne! W niczym nie przypomina tych wielkich filmowych metropolii, w których kierowcy krzyczą na przechodniów żeby pospieszyli się na pasach. Jest... Przyjaźnie? Ludzie są przesympatyczni! Czasem zastanawiam się czy nie mają przypadkiem podszytych warg lub jakiejś strasznej, amerykańskiej choroby genetycznej. Bo ile można się uśmiechać?


 

W kapitolu była możliwość zabrania wielu darmowych ulotek, map, katalogów i przewodników, więc... wzięłam wszystkie(typowy Polak). Tak czy inaczej - mam przewodnik po Teksasie, śmieszną naklejkę, breloczek i kilka map. Najbardziej rozbawiła mnie jednak siatka z napisem "Don't mess with Texas". Chodzi o jakąś akcję przeciw wyrzucaniu śmieci przez okna w autach, ale dla niezorientowanego gapia(jak ja) może się to wydawać zabawne.


20.08.15
Wstałam o 7:30 (jetlag still), ubrałam strój kąpielowy i spakowałam ręcznik do torby.
Następne 6 godzin spędziłam w ten sposób:

Ręka w kącie, ale wciąż się uczę!

Poznałam dziś Ms Mary(właścicielkę kajaków), daleką kuzynkę hdad z Kalifornii. Mieszka w bogatej części przedmieść Austin, dosłownie nad rzeką, a w domu ma całe zoo psów i kotów. Mimo starszego wieku(pod 60) jest bardziej wysportowana ode mnie, cóż. Na lunch wpadli też jej syn z dziewczyną i była żona drugiego syna z dziećmi(skomplikowane), więc jedliśmy w dość dużej grupie. Są wspaniali, naprawdę!



Plany
Na facebooku pojawiła się informacja, że w sobotę rodzina jednej z exchange studentek(?) organizuje "pool party". Przyjadą wszyscy wymieńcy CCI z naszego obszaru, więc będzie okazja poznać ich przed rozpoczęciem szkoły, żeby uratować się przed siedzeniem przy stoliku dla nerdów na pierwszym lunchu. Poza tym? W przyszły weekend jadę do Port Aransas, a za dwa tygodnie do parku wodnego. Plany mnożą się na bieżąco i nic nie wskazuje na to żeby cokolwiek miało się zmienić. Ach - zapomniałam dodać, że za trzy dni czeka mnie chyba najbardziej wyczekiwany moment wymiany każdego "wymieńca" - SZKOŁA!:)

bazgroły
Mango Black Tee Lemonade
Blueberry pancakes aka śniadanie