sobota, 17 października 2015

Info dnia

Jeśli trafiłeś/aś na tą stronę z bloga jakiegokolwiek innego wymieńca - wiedz, że ten adres jest nieaktualny, lecz w dalszym ciągu działam czynnie pod:

wtorek, 29 września 2015

środa, 23 września 2015

Sportowcy i ja

Piąty wtorek w amerykańskiej szkole był kolejnym (prawie) zwykłym dniem. 
Na psychologii rysowaliśmy osłonki mielinowe, dendryty i hipokampy.
Na hiszpańskim odgrywaliśmy wyreżyserowane scenki z latynoskich telenoweli.
Na historii US wypełnialiśmy pliki informacyjne o imigrantach w 1800 roku.
Na angielskim pisaliśmy test z literatury kolonialnej i kultury indiańskiej.
Na biotechnologii przedstawialiśmy prezentacje o komórkach macierzystych i klonowaniu.
Na biologii czekał nas quiz o enancjomerach, chemii organicznej i grupach funkcyjnych.
Na teatrze pracowaliśmy nad własnymi projektami do wystawienia za dwa tygodnie.

Dzisiejszą anomalią był pierwszy trening Cross Country, na którym (po miesiącu) się pojawiłam. Czuję się zobowiązana wszech i wobec oświadczyć, iż nie pamiętam kiedy ostatnio się tak zmęczyłam. Prawdopodobnie dwa lata temu w szkole sportowej na treningach przygotowawczych do Mistrzostw Dolnego Śląska. Na zajęciach jest około 40 osób, z czego co najmniej 20 ma aparycję zawodowych sportowców(he) i biega pod nazwą "Varsity". Wszyscy mają za sobą miesiąc(właściwie - sześć lat) codziennych, wycieńczających treningów, więc czuję, że jestem trochę "w plecy". 

Jeśli ktoś z was kiedyś biegał w przełajach; znacie ten moment, kiedy nogi odmawiają Ci posłuszeństwa, Twoja twarz jest tak gorąca, że parzy, zastanawiasz się czy na pewno nie brałeś jeszcze kąpieli, bo przecież jesteś cały mokry I W TYM MOMENCIE dostrzegasz twarz drugiej, biegnącej osoby, która zdaje się dosłownie siedzieć w Twojej głowie? Uśmiech w takiej sytuacji wyraża, z ręką na sercu, więcej niż tysiące tysięcy słów.

Dixit, czyli pochodnia na morzu jako złudna nadzieja.
Czym jest Dixit? Film, serial, piosenka? Nie! Dixit to przyjazna gra planszowo-karciana, która tak bardzo przypadła mi do gustu, że zdecydowałam się o niej napisać. Nie jestem największą fanką tego rodzaju spędzania czasu, bo w większości kojarzy mi się on, najzwyczajniej, z nudą. Dixit wymaga kreatywnego myślenia i świdrowania głów współgraczy, co czyni tą grę niezależną od "zasad", przeważnie mnie nudzących. Rozegrałam jedną rundę z hostmum, hostsis i (wklej imię, dalej mam z tym problemy). Polecam!


Na koniec kilka tekstów jednego z najlepszych nauczycieli w układzie planetarnym: 

- I should have been fired.- Why so?- I say inappropriate things.
- Generally, liver does a lot of things, kids. It's like a MacGyver of organs. 
- *presenting power point stuff* What time is it? I don't wanna talk anymore.  
- Look at these marvelous example of goofy monkeys; they look exactly like my second period's freshmen class!
- I'm gonna let you listen to psychodelic rock today. 
- Hey Jenn, you're from New Mexico, right? Did you have something alive in your garden or just kept saying "let's make some rocks wet today"? 
- You know what? My little baby boo started to grow! He got married yesterday! 
- I'm gonna tell you a joke, which clarifies polar compounds' nature. "I'm dissolving!" says a drowning, white bear. "Bears are insoluble" answers the brown one. "It's easy for you to say - you're not polar!". 
- Ya know, Buckminsterfullerene and stuff. 


  




niedziela, 20 września 2015

Madhouse!

Na nocowanie grupy teatralnej spóźniłam się pół godziny, ale na szczęście nie ominęło mnie nic szczególnie ważnego. Obiektywnie oceniam swój czas jako względnie dobry, bo zdarza mi się przybywać na tego rodzaju wydarzenia dużo później. Nigdy celowo. Tym razem zawadził bunt nawigacji w telefonie, która zdecydowała się poprowadzić nas (mnie i hdad) pod niewłaściwy numer. Pomijam fakt, że o spóźnieniu zadecydowała głównie moja długa kąpiel, pakowanie i szykowanie. Kto by tam o tym pamiętał, he.

Z chęcią zasypałabym was górą wspaniałych zdjęć ze spotkania, które zapewne byłyby bardzo ciekawe... Gdyby istniały. Otóż to, mam może dwie fotki z samego początku! Dlaczego? Po pojawieniu się ostatnich niedobitków odłożyliśmy wszelkie urządzenia elektroniczne do wielkiego kartonu z napisem "Don't touch". Przez cały wieczór(noc) obowiązywał bezwzględny zakaz używania telefonów co by się nie rozpraszać i przywiązywać 100% uwagi do każdej aktywności. 

Było nas około 25 osób(uczniów) i dwójka nauczycieli(teatr i grupa techniczna). Większość z nich zna się od ładnych paru lat i nie było to ich pierwsze tego rodzaju spotkanie. Zaczęliśmy od przedstawiania się, dokładnego wyjaśniania swojej roli(lub funkcji) w sztuce i indywidualnej charakterystyki postaci. Później był lunch i kilka innych "zapoznawczych" aktywności.  Pierwszym "właściwym" punktem programu była reżyserka sztuki pod tytułem "Romeo i Julia w 10 minut".  Ponad 2 godziny - w 10 minut, ach tak. Jak sobie poradziliśmy? Długa, zawierająca sporo wątków, pełna złości wypowiedź była zamieniana w donośne "GHRGHYY", a wielolinijkowy, apostroficzny monolog Lady Capulet w "She's dead, man". Wyszło nam to całkiem nieźle,  a wiele osób popłakało się ze śmiechu (w tym ja).

Kolejne zadanie(a) wiązało się z podziałem na kilkuosobowe, celowo dobrane przez Ms.Koske grupy. Mi przypadli Monica, Maddie, Cameron, Brynn i (tu wklej imię). Zdaję sobie sprawę, że nikt z czytających nie ma zielonego pojęcia o kim mówię, więc załóżmy, że to informacja dla mnie. Czekało nas kilka konkurencji, takich jak:
1) Wymyślenie nazwy grupy i kreatywna prezentacja.
2) Napisanie szekspirowskiego sonetu na podany temat i odegranie go jako swoistej scenki (był Old Spice, były koty z internetu).
3) Jedna osoba z grupy wybierała z worka sześć losowych liter, z których później (również losowo) tworzyła słowo (niekoniecznie mające jakiekolwiek znaczenie). Nasze zadanie polegało na utworzeniu sześciu słów, zaczynających się kolejno od każdej z liter. Nikt nie wiedział co miało później nastąpić, więc wychodziły zabawne, bezsensowne zdania. Jak się okazało - nasz twór miał zostać tytułem (i tematem) sztuki, którą zobowiązani byliśmy wyreżyserować. Jedynym wymaganiem był wątek miłosny (Romeo&Julia) między dwoma innymi gatunkami (Montague&Capulet).

Mieliśmy bardzo dobitnie przedstawionych jaka i ośmiornicę (Daughter, YOU'RE AN OCTOPUS!), mnicha i raptora(bardzo, bardzo realistycznego raptora - Nathan powinien zgarnąć Oscara), owcę i lwa ("So the lion fell in love with the lamb", umarłam, dla niezorientowanych - najbardziej wyśmiewany cytat ze "Zmierzchu").
Suma sumarum, po kilku godzinach zaciętej walki - nasza grupa zajęła drugie miejsce ze stratą zaledwie 2 punktów.


Jedną z ostatnich zorganizowanych aktywności, było skonstruowanie metaforycznego kostiumu/przedmiotu, streszczającego w pewien sposób naszą postać (lu
b rolę - dla grupy technicznej) i wyjaśnienie go swoimi słowami. Resztę wieczoru spędziliśmy rozmawiając, jedząc, grając w przeróżne gry i wreszcie - leżąc na ziemi i słuchając muzyki, proponowanej kolejno przez każdą z osób. Zasnęłam około 2.

Z rana przywitał mnie zapach świeżych wafli z syropem klonowym, babeczek borówkowych i zielonej herbaty. Przed opuszczeniem domu wariatów rozsiedliśmy się w salonie w oczekiwaniu na ostatni punkt programu pod zagadkowym tytułem "Rozdanie nagród".  Jak się okazało, nasi kochani organizatorzy przygotowali indywidualny upominek dla każdej osoby. Nie były to zwyczajne prezenty - Megan dostała miecz z gwiezdnych wojen, Logan drewnianego kota, Joey cukrową laskę świąteczną, a ja? Czarnego misia z emblematami drużyny futbolowej z Nowego Orleanu. Za każdym szczegółem tej niespodzianki, od koloru, przez fakturę po znaczki - kryje się cała historia i milion uzasadnień dlaczego akurat to. Ale to w następnym poście! Do domu wróciłam o 10:30.


Fotorelacja

+100 do zdjęć na blogu, bo nowy telefon

Tu dziś spałam

Nie mam zielonego pojęcia o co chodziło w tej grze

środa, 16 września 2015

R&J retreat: sobotnia noc!

Cześć!,
Jest 21:30 i mam przed sobą kilkanaście kartek zadań domowych (dzień jak co dzień), więc postanowiłam napisać na blogu. Zacznę od wyjaśnienia zagadkowego tytułu posta! 

Jako że nad produkcją Romea&Julii pracuje całkiem sporo osób, a widzimy się praktycznie codziennie, Ms. Koske (moja nauczycielka teatru, play director) wyszła z propozycją zorganizowania wspólnego nocowania... Pod namiotami. W tę sobotę! Czytając program zatrzymałam się przy pewnej późnej godzinie(a może już wczesnej?) z notką pod tytułem "Reflection session". Cokolwiek to będzie - zapowiada się ciekawie, choć oceniając już przez sam pryzmat ludzi wydaje mi się, że nie będzie nudno. Każdy jest zobowiązany zorganizować i przytargać określony ekwipunek - namiot, latarki, wodę[...]. Przykładowo; ja dostałam MIĘSO. Gdybym nie stała ostatnia w kolejce mogłabym dostać ser, chusteczki lub bloki techniczne. No cóż, niech będzie mięso. Pozostając przy teatrze: próby mam przeważnie 4 razy w tygodniu po 3,5h w dni robocze, 5h w soboty.

Niespodziewana nieobecność Kaliny (exchange z Niemiec), z którą to, między innymi, przyszło mi siadać na lunchu, skusiła mnie do zmiany stolika! Podążając jak owca za francuską koleżanką dotarłam na ostatnią wieczerzę, w której uczestniczyło 5 wymieńców i kilkunastu Amerykanów. Hannax2, Maddie, Claire, Brooke - tyle pamiętam, bo z nimi nadłużej rozmawiałam. Całą resztę w duchu przepraszam - zapomniałam ich imiona od razu po wyjściu ze stołówki. Ich stolik znajduje się w tej samozwańczo bardziej "popularnej" części, co niezmiernie mnie bawi, bo wynika to wyłącznie z obecności futbolowców i otaczających ich gromad rozhisteryzowanych barbie. "Normalni" ludzie uciekają zazwyczaj na drugi koniec, omijając freshmanów i "dziwaków".
Proszę państwa - witamy w "Wrednych dziewczynach"!

Oceny z każdego przedmiotu są przedstawiane w postaci procentów, będących średnią ważoną ocen cząstkowych. Po trzech tygodniach moje prezentują się w następujący sposób:

AP Psychology: 88% (B+)
PAP Spanish III: 100% (A+)
US History: 100% (A+)
English III: 93% (A)
ADV. Biotech.: 100% (A+)
AP Biology: 93% (A)
ADV TheatreIV: -

Psychologia to zdecydowanie najtrudniejszy przedmiot pod względem językowym, ale powoli zaczynam rozumieć o czym Mr. Bixby rozprawia na lekcjach. Za elementy neurologii, neurobiologii i psychiatrii jestem w stanie poświęcić nawet smacznie przesypiane noce. O czym się uczymy? W piątek skończyliśmy pierwsze dwa rozdziały stanowiące historię psychologii w pigułce, najważniejsze nurty, pojęcia i dużo bitych faktów. Z testu (50 pytań) dostałam 86%, gdzie najwyższy wynik w klasie to 92%, a średnia 77%. Wczoraj zaczęliśmy już "fun part", czyli neurologię i anatomię mózgu. Lekcje są przedstawiane w formie hasłowej prezentacji, będącej akompaniamentem dla dialogu nauczyciela z uczniami.  Prawdopodobnie przynudzam, ale jeśli o mnie chodzi to najchętniej napisałabym o tym całego posta.

Na koniec o teatrze słów kilka! Nie mogę nie opisać ostatnich dwóch lekcji, które idealnie zilustrują całokształt zajęć. Nasza grupa składa się z 9 osób, z czego 6 miało czynną styczność z teatrem od bobasa. Reasumując: ciekawa grupa interesujących ludzi, pełnych kreatywności i chęci do działania. 

"Dzisiaj mam dla was specjalne zadanie" - tak zaczęła się moja poniedziałkowa, siódma lekcja. "Wiem, że jesteście zmęczeni. Wielu z was spotkało dziś sporo stresujących sytuacji, a jutro pewnie czeka was jeszcze więcej."  No cóż, nie da się zaprzeczyć. Ale co dalej? "Poproszę was o odłożenie plecaków za kurtynę i wygodne położenie się w dowolnym miejscu". Fakt - pisałam dziś dwa sprawdziany, po głowie chodzi mi zadanie domowe z historii, a przecież muszę się jeszcze nauczyć na biologię. No nic, odkładam plecak i kładę się plackiem na twardej, czarnej posadzce. Reszta grupy idzie w moje ślady. Maddy w pozycji embrionalnej z głową na poduszce, Trinity na brzuchu pod fortepianem, Joey na wznak, wpatrzony w kolorowe reflektory na suficie. Po pewnym czasie ucichły wszelkie odgłosy jakiegokolwiek ruchu; 9 nieruchomych osób na podłodze, bez śmiechów, bez wygłupów, każdy skupiony i czekający na dalsze polecenia. Następne 20 minut spędziliśmy w swoich głowach, idąc za kojącym głosem nauczycielki, pełniącej rolę przewodnika. Konsekwentnie wykonywaliśmy jej instrukcje wizualizując sobie różnokolorowe kropki, krajobrazy, kształty , faktury i pomieszczenia. Ostatni kwadrans spędziliśmy na omawianiu tychże wyobrażeń. Po 49-minutowej lekcji czułam się jak po 8 godzinach snu.

A jest w środku, siedzi na krześle
B przychodzi z lewej strony do A
A wstaje i idzie w lewą stronę
B popycha krzesło
A wraca do krzesła, odchodzi w lewą stronę
B podchodzi do A, popycha A
A popycha B i idzie do krzesła
B podchodzi do A i siada na krześle
A odchodzi w lewą stronę
B wywraca krzesło i odchodzi

Powyższy tekst był dzisiejszym projektem do zaliczenia. 4-osobowe grupy miały za zadanie wyreżyserować dwie nieme scenki, stricte zgodne z przedstawionym schematem. Na początku się przeraziłam. Toż to suche instrukcje! Po chwili zastanowienia można to jednak uznać za największą zaletę. Brak jakiejkolwiek treści pozostawia puste, ogromne pole do popisu! W ten sposób otrzymaliśmy: 
1. Bezpańskiego, brudnego psa i zapracowanego biznesmena, czekającego na autobus.
2. Żonatego mężczyznę w klubie i narzucającą się, wulgarną striptizerkę.
3. Dwie półślepe babcie w ciemnym pomieszczeniu.
4. Niewiernego chłopaka i zrozpaczoną dziewczynę w mieszkaniu.


Retreat agenda

FREEDOM

41:6


niedziela, 13 września 2015

A jednak!

Po zamrożeniu bloga na ledwie kilka dni, dostałam całkiem sporo wiadomości z prośbami o dostęp - nawet nie wiecie jak mi miło, że ktokolwiek to czyta! Czasu mam naprawdę mało, ale doszłam do wniosku, że postaram się zmotywować i pisać coś choć raz/dwa razy w tygodniu. Oficjalnie wznawiam swą działalność i publicznie przysięgam(sobie), że się w tym utrzymam!

Co tam u mnie?
W momencie, gdy naprawdę długo zastanawiam się co napisać to znak, że wpadam w rutynę. Nie znaczy to, że jest nudno - broń boże! Po prostu każdy dzień jest na tyle ciekawy, że po dziesięciu takich mam kompletny mętlik w głowie i nic sensownego (miłego w czytaniu) nie przychodzi mi na myśl. Może zacznę od tyłu? 

11 godzin temu (1:30-1h=14:30) rozpoczęło się spotkanie organizacyjne wszystkich wymieńców CCI z okolicy. Było nas na oko dwadzieścia parę osób, nie licząc hostrodzin. Monolog koordynatorki i wypełnianie papierów zajęło jakąś godzinę, resztę czasu wykorzystałam na poznawanie możliwie największej liczby osób. Dogadałam się z CecillIą(Włochy), na zorganizowanie osiemnastko-podobnego wyjścia, co prawda na "amerykańskich zasadach", bo tak się szczęśliwie złożyło, że też jest z marca. Brak prawdziwej osiemnastki to chyba jedyna rzecz, która mnie boli:D. Cóż, wymiana kulturowa z definicji! O 17:00 miałam okazję dowiedzieć się czym jest prawdziwy, amerykański shopping. Mam na myśli taki, kiedy po sklepach chodzi się 5 godzin i wsiada do auta z 10 torbami. Nie żebym była wielką fanką chodzenia po sklepach(no, może tylko trochę), ale kiedy w małej galerii handlowej zobaczyłam GAP, Hollister, Abercrombie i Victoria's Secret koło siebie to wiedziałam jak to się skończy. Do domu wracam z szerokim uśmiechem, bolącym przedramieniem i wyszczuplonym portfelem. Podrzuciła mnie hostmum Kaliny (przeemiła osoba), co generalnie trochę mnie dziwi, bo było dość późno, a samochodzie dwa śpiące sześciolatki. 

Tak jak mówiłam; idę odwrotnie z chronologią, więc czas na piątek! Piątek, piątek. Znów byłam na meczu! Drugi tydzień pod rząd to nasza drużyna była "home", więc miałam okazję spotkać bardzo dużo znajomych. Przyjechałam sama i pierwsze 20 minut spędziłam stojąc z Cotton Candy Princess aka Brittany przebraną w przepiękną, księżniczkową suknię wabiącą małe, nieświadome dziewczynki do zapisania się na płatne zajęcia teatralne. Kiedy gromady rozwrzeszczanych minionków z torpedowym rozpędem leciały w stronę jej brokatowej sukienki, wolałam zachować bezpieczną odległość i robiąc dwa kroki w tył nagrywałam jej zabawne odpowiedzi na minionkowe pytania. "Skąd jesteś?" - "Z krainy waty cukrowej...", "Jak się nazywasz?" - "Księżniczka waty cukrowej...", "Gdzie Twój książę?" - "W krainie waty cukrowej...". Tak, miałam ubaw.

Po jakimś czasie usłyszałam enty już okrzyk podekscytowanych uczniów ze "student section", więc doszłam do wniosku, że zignoruję fakt, iż jestem całkowicie sama. Kalinie coś wypadło, a była jedyną osobą, której numer zapisałam, cóż. Przełamując wewnętrzne opory wyruszyłam na poszukiwanie znajomych twarzy! Przeczesałam wzrokiem całe trybuny, znalazłam kilka osób z lekcji i  zwyczajnie podeszłam do grupy, która siedziała w potencjalnie bezpiecznym miejscu (tak, BEZPIECZNYM, tydzień temu stałam przy samych barierkach i wróciłam z 7 siniakami). Nie zdążyłam nawet podnieść ręki w akcie powitania, a usłyszałam już milion głosów krzyczących moje imię. Tym sposobem cały mecz spędziłam w przemiłym towarzystwie, nabijając się z ducha szkoły i raz na jakiś czas wydając dziki, dopingujący okrzyk (bo przecież nie mogłam siedzieć cicho). Pomijam fakt, że nie mam pojęcia o zasadach futbolu. Morał tej bajki jest taki, że będąc wymieńcem trzeba czasem przejąć inicjatywę, a co najważniejsze - nie bać się, Amerykanie to też ludzie! Jak zapowiada się przyszły tydzień? Szkoła. Więcej szkoły. Zadania domowe. I zajęcia teatralne! Będzie to też mój pierwszy niezaplanowany weekend. Ciężko jest mi cokolwiek przypuszczać, bo każdy dzień jest nieprzewidywalny i jedyny w swoim rodzaju.

Na koniec!
Jeśli właśnie czytasz to zdanie (przypadkiem czy jako stały czytelnik): byłabym ogromnie wdzięczna za jakiekolwiek wskazówki na temat tego o czym chciałoby się poczytać, siedząc z drugiej strony. Staram się pisać o tym, co wydaje mi się interesujące, ale możliwe, że pewnych rzeczy po prostu nie dostrzegam. Żegnam się zdjęciami!

6 wymieńców z mojej szkoły i samotny Matheus z Brazylii

Cała grupa!

Cotton Candy Princess i minionki