niedziela, 20 września 2015

Madhouse!

Na nocowanie grupy teatralnej spóźniłam się pół godziny, ale na szczęście nie ominęło mnie nic szczególnie ważnego. Obiektywnie oceniam swój czas jako względnie dobry, bo zdarza mi się przybywać na tego rodzaju wydarzenia dużo później. Nigdy celowo. Tym razem zawadził bunt nawigacji w telefonie, która zdecydowała się poprowadzić nas (mnie i hdad) pod niewłaściwy numer. Pomijam fakt, że o spóźnieniu zadecydowała głównie moja długa kąpiel, pakowanie i szykowanie. Kto by tam o tym pamiętał, he.

Z chęcią zasypałabym was górą wspaniałych zdjęć ze spotkania, które zapewne byłyby bardzo ciekawe... Gdyby istniały. Otóż to, mam może dwie fotki z samego początku! Dlaczego? Po pojawieniu się ostatnich niedobitków odłożyliśmy wszelkie urządzenia elektroniczne do wielkiego kartonu z napisem "Don't touch". Przez cały wieczór(noc) obowiązywał bezwzględny zakaz używania telefonów co by się nie rozpraszać i przywiązywać 100% uwagi do każdej aktywności. 

Było nas około 25 osób(uczniów) i dwójka nauczycieli(teatr i grupa techniczna). Większość z nich zna się od ładnych paru lat i nie było to ich pierwsze tego rodzaju spotkanie. Zaczęliśmy od przedstawiania się, dokładnego wyjaśniania swojej roli(lub funkcji) w sztuce i indywidualnej charakterystyki postaci. Później był lunch i kilka innych "zapoznawczych" aktywności.  Pierwszym "właściwym" punktem programu była reżyserka sztuki pod tytułem "Romeo i Julia w 10 minut".  Ponad 2 godziny - w 10 minut, ach tak. Jak sobie poradziliśmy? Długa, zawierająca sporo wątków, pełna złości wypowiedź była zamieniana w donośne "GHRGHYY", a wielolinijkowy, apostroficzny monolog Lady Capulet w "She's dead, man". Wyszło nam to całkiem nieźle,  a wiele osób popłakało się ze śmiechu (w tym ja).

Kolejne zadanie(a) wiązało się z podziałem na kilkuosobowe, celowo dobrane przez Ms.Koske grupy. Mi przypadli Monica, Maddie, Cameron, Brynn i (tu wklej imię). Zdaję sobie sprawę, że nikt z czytających nie ma zielonego pojęcia o kim mówię, więc załóżmy, że to informacja dla mnie. Czekało nas kilka konkurencji, takich jak:
1) Wymyślenie nazwy grupy i kreatywna prezentacja.
2) Napisanie szekspirowskiego sonetu na podany temat i odegranie go jako swoistej scenki (był Old Spice, były koty z internetu).
3) Jedna osoba z grupy wybierała z worka sześć losowych liter, z których później (również losowo) tworzyła słowo (niekoniecznie mające jakiekolwiek znaczenie). Nasze zadanie polegało na utworzeniu sześciu słów, zaczynających się kolejno od każdej z liter. Nikt nie wiedział co miało później nastąpić, więc wychodziły zabawne, bezsensowne zdania. Jak się okazało - nasz twór miał zostać tytułem (i tematem) sztuki, którą zobowiązani byliśmy wyreżyserować. Jedynym wymaganiem był wątek miłosny (Romeo&Julia) między dwoma innymi gatunkami (Montague&Capulet).

Mieliśmy bardzo dobitnie przedstawionych jaka i ośmiornicę (Daughter, YOU'RE AN OCTOPUS!), mnicha i raptora(bardzo, bardzo realistycznego raptora - Nathan powinien zgarnąć Oscara), owcę i lwa ("So the lion fell in love with the lamb", umarłam, dla niezorientowanych - najbardziej wyśmiewany cytat ze "Zmierzchu").
Suma sumarum, po kilku godzinach zaciętej walki - nasza grupa zajęła drugie miejsce ze stratą zaledwie 2 punktów.


Jedną z ostatnich zorganizowanych aktywności, było skonstruowanie metaforycznego kostiumu/przedmiotu, streszczającego w pewien sposób naszą postać (lu
b rolę - dla grupy technicznej) i wyjaśnienie go swoimi słowami. Resztę wieczoru spędziliśmy rozmawiając, jedząc, grając w przeróżne gry i wreszcie - leżąc na ziemi i słuchając muzyki, proponowanej kolejno przez każdą z osób. Zasnęłam około 2.

Z rana przywitał mnie zapach świeżych wafli z syropem klonowym, babeczek borówkowych i zielonej herbaty. Przed opuszczeniem domu wariatów rozsiedliśmy się w salonie w oczekiwaniu na ostatni punkt programu pod zagadkowym tytułem "Rozdanie nagród".  Jak się okazało, nasi kochani organizatorzy przygotowali indywidualny upominek dla każdej osoby. Nie były to zwyczajne prezenty - Megan dostała miecz z gwiezdnych wojen, Logan drewnianego kota, Joey cukrową laskę świąteczną, a ja? Czarnego misia z emblematami drużyny futbolowej z Nowego Orleanu. Za każdym szczegółem tej niespodzianki, od koloru, przez fakturę po znaczki - kryje się cała historia i milion uzasadnień dlaczego akurat to. Ale to w następnym poście! Do domu wróciłam o 10:30.


Fotorelacja

+100 do zdjęć na blogu, bo nowy telefon

Tu dziś spałam

Nie mam zielonego pojęcia o co chodziło w tej grze

1 komentarz: