Tak bardzo mam ochotę znaleźć i zniszczyć ten okropny głosik, który wciąż wydziera mi się pod czaszką, że doprowadza mnie to do szału. Uznałam, że tego typu posty są potrzebne, bo na/po wymianie dostarczą mi wielu informacji i podstaw do przemyśleń. Podsumowując: chyba nigdy nie byłam tak rozdarta, niezdecydowana, podekscytowana i zarazem ogarnięta strachem. Myślę, że kiedy składałam aplikacje, dostawałam rodzinę czy podczas spotkania organizacyjnego tak naprawdę nie zdawałam sobie sprawy na co dokadnie się porywam. Właściwie - nie miałam zielonego pojęcia. Decyzje o dalszej przyszłości podejmowane w teraźniejszości nie wymagają wiele odwagi czy rozważań, bo, PRZECIEŻ, to nas jeszcze nie dotyczy!
Przeczytałam wiele blogów, ale przeważnie etap "tuż przed" wymianą był omijany. Dlaczego?
Powodów może być wiele. Niewątpliwie - to trudne. Lepiej skupić się na swoim życiu, korzystać z niego i nacieszyć się nim w możliwie jak największym stopniu. Nikt nie myśli wtedy o tym, żeby napisać na blogu, bo właściwie o czym? Jestem smutna, ale szczęśliwa, że jadę. Marny temat na porwanie wirtualnej publiczności. Doszłam jednak do wniosku, że tego typu posty mogą umożliwić "wymieńcom" wspieranie się, bo (uwierzcie) - świadomość, że ktoś w tym samym momencie przeżywa dokładnie to samo jest na wagę złota. 10 miesięcy to jednocześnie bardzo długo i krótko. Wystarczająco by przesortować przyjaciół i wywrócić swoje życie do góry nogami, a zbyt mało by w pełni się zaaklimatyzować. Tyle na dziś:).