Już za 78 dni pojadę na lotnisko i pożegnam się z wszystkim co mnie otacza na calutkie dziesięć miesięcy. W momencie kiedy ktoś pyta mnie czy się boję; oczywiście że nie, taki ze mnie twardziel. Prawdę mówiąc to coraz bardziej przestaję w to wierzyć.
Nigdy nie byłam jakoś mocniej przywiązana do... czegokolwiek(kogokolwiek?), ale w tym roku wiele się wydarzyło; zmieniłam miasto, szkołę, poznałam wspaniałych ludzi i ,,troszkę'' się jednak z nimi zgrałam. Perspektywa opuszczenia wszystkiego na tak długi czas wydaje się lekko przerażająca, bo patrząc przez pryzmat tego jak wiele zmieniło się w moim życiu w tym roku szkolnym - mogę tylko snuć domysły jak będzie to wyglądać w czerwcu 2016. Z jednej strony okropnie tęsknię(już) i przykro mi, że ominie mnie tak wiele, za to z drugiej; wyobrażam sobie, że dokładnie to samo będzie mnie dręczyć, kiedy przyjdzie czas na opuszczenie USA. Skrajne emocje są niezdrowe. Nie mogę usiedzieć z ekscytacji(bo tak określę to co towarzyszy mi przed każdą DUŻĄ zmianą), a w międzyczasie jestem rozbita, bo zdając sobie sprawę, że lata licealne są jedyne w swoim rodzaju - boję się, czy na pewno będzie to dobrze spędzony rok. Bez ryzyka nie ma frajdy, więc zakładam, że albo będzie to najlepsza przygoda w życiu, albo... wręcz przeciwnie.
Na jakim etapie są moje przygotowania?
Wegetacja. To teraz robię. Mówiąc oczywiście o czynnościach związanych z wyjazdem. Z całej reszty desperacko korzystam jak tylko mogę. 6 czerwca jest spotkanie organizacyjne w biurze... Hmm, teraz miałam zamiar napisać coś konkretnego, ale niestety owych konkretów brak, więc wspomnę tylko, że niedługo zabieram się za proces wizowy, latanie za szczepionkami, zbieranie podstaw programowych na 2 klasę i kupowanie (o nieeee) książek przygotowujących do wszelakich egzaminów pokroju SAT'u, ACT'u i GED'u. Ciężko.
Co robię pod koniec roku szkolnego?
Jak na przeciętną uczennicę liceum przystało - poprawiam oceny i piszę zaległe sprawdziany. Poza szkołą i ,,szkolnopodobnymi'' zajęciami zdarza mi się chodzić na imprezy(:D), czytać książki, oglądać filmy, spotykać ze znajomymi, uprawiać sporty i oddawać się wszystkim innym czynnościom, co przez ostatnie kilka miesięcy. Nic nowego i nadzwyczajnego. Raz na jakiś czas usiądę sobie w pokoju i poużalam się nad sobą jaka to jestem biedna i pokrzywdzona, że jadę do na wymianę do USA, kiedy chciałabym pojechać na wycieczkę z klasą. Ale to tylko w chwili słabości i zapomnienia o pewnym bardzo użytecznym narządzie zwanym mózgiem. W większości przypadków tryskam szczęściem, przelewając je znajdujących się w pobliżu ludzi. Chyyba tyle.
Luźne przemyślenia
Wydaje mi się, że doszłam wreszcie do zgody sama ze sobą i myślę, że chciałabym zostać psychiatrą. Albo neurologiem. Czy może neurobiologiem? W każdym razie myślę, że pójdę w którymś z tych trzech kierunków. Rok temu zastanawiałam się jeszcze nad dziennikarzem podróżnikiem a astrofizykiem, więc takie zdecydowane przemyślenia sprawiają, że jestem naprawdę pod wrażeniem własnej pewności. Dogłębnie przerabiając wszystkie plusy, minusy, moje zainteresowania i rzeczy, które sprawiają mi przyjemność mogę z całą pewnością stwierdzić, że to coś w czym się odnajdę. Tak, teraz tylko trzeba ułożyć cały plan jak do tego dotrzeć. Mhm.
Drugie primo w moich luźnych przemyśleniach będzie o tym co na pewno chciałabym zabrać ze sobą na wymianę(i po co). Wypiszę to może od myślników co by się miło czytało i nie zlewało.
- Polskie książki: popularnonaukowe, lektury, jakiekolwiek pisane ładnym, maturalnym językiem. Normalny człowiek zastanawia się po kiego targać takie toboły jak można wziąć swój ulubiony szampon, chałwę, czy inne skarby. Otóż, moi mili państwo - żeby zdać. Nigdy nie byłam matołem z polskiego, a nawet przeciwnie; zdarzało mi się być najlepszą. Nie da się jednak zapomnieć, że rok bez czynnej styczności z językiem, nieco upośledza zdolność elokwentnej mowy, na której, co by nie mówić, dosyć mi zależy. Ambitny plan zdania całego roku w trzy miesiące, przystąpienie do egzaminu dojrzałości i paradowanie w długich, studniówkowych sukniach z własnym rocznikiem będzie wymagało ode mnie poświęcenia sporo czasu i najwyraźniej - miejsca w torbie. Nie wykluczam co prawda możliwości dosłania moich ksiąg śmierci w czasie późniejszym niż wylot, ale tak czy siak (pocztą czy nie) będą one wyciskać ze mnie (już na miejscu) resztki energii i chęci do życia.
- Numer dwa to kolejne książki - tym razem do matury amerykańskiej. Boże dopomóż.
- Tu już coś bardziej przyjemnego - longboard! Jeszcze nie przemyślałam tego w jaki sposób go tam przetransportuję, ale dla teksańskich tras jestem w stanie podjąć ryzyko.
- Quatro - buty. Nie rozważam nawet możliwości nie zabrania wszystkich par, co jasno oznajmiłam moim rodzicom.
- Jeśli chodzi o oczywiste rzeczy to na pewno zabiorę laptopa, tablet, telefon i zieloną herbatę(tak na wszelki wypadek, jeśli nawet ona będzie tam przesiąknięta chemią). Jakkolwiek ostatnia rzecz nie byłaby oczywista.
Jako mały zasmarkaniec, nie znający pojęcia ,,bajka'' i oglądający jedynie Animal Planet i Discovery miałam kilka ulubionych programów. Jednym z nich byli Łowcy Tornad. Zawsze zastanawiałam się jak to jest być tak blisko tego niesamowitego zjawiska i w trakcie burzy spoglądałam w okno z nadzieją, że zobaczę trąbę powietrzną. Patrząc na ostatnie wydarzenia w Teksasie, możliwe, że będę miała ku temu okazję:
ŻARTOWAŁAM BOJĘ SIĘ JAK CHOLERA
|